piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 1. Po prostu nie wchodź mi w drogę.


(Angela)

- Witam w Nowym Jorku! - wykrzyknął chłopak stojący cztery metry przede mną. Nie miałam swoich soczewek i okularów, a także byłam zaspana, dlatego musiałam zmrużyć oczy żeby lepiej zobaczyć jego postać. Był to wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy blondyn o niebieskich oczach i podobnym uśmiechu do mojego. Oczywiście, że to on.
- Mike! - wykrzyknęłam i zostawiłam swoją walizkę, po czym podbiegłam do starszego od siebie chłopaka. Rzuciłam się w jego ramiona, ponieważ tak bardzo dawno go nie widziałam i cieszyłam się z naszego spotkania.
- Moja mała kuzynka się stęskniła? - zapytał mnie i uszczypnął mnie w policzek.
- Ugh, nie rób tego - ostrzegłam go i przeczesałam ręką swoje włosy. - Spokojnie, niedługo będę miała cię dość.
Po tym jak wystawiłam chłopakowi język, ten wywrócił oczami i rzucił coś w stylu, że jestem największym dzieckiem w historii tego świata, a następnie wziął moją walizkę i ruszyliśmy w kierunku wyjścia z lotniska.
Mike był moim starszym kuzynem. Nie widzieliśmy się zbyt często i mimo, że dawniej nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze, teraz jest dla mnie jak najlepszy przyjaciel czy starszy brat. Mieszkał w Nowym Jorku i czasem go odwiedzałam, chociaż nie tak często jakbym tego chciała. Miał dwadzieścia siedem lat i po ukończeniu literatury przejął udziały w firmie swojego ojca i teraz zarabiał mnóstwo pieniędzy. Generalnie Mike był typem dupka i nigdy nie mogłam nadążyć, z którą dziewczyną obecnie się spotyka, a imprezy w czterech klubach jednej nocy nie były dla niego niczym nadzwyczajnym. Mike doskonale wiedział, jak sobie radzić w życiu i czerpać z niego korzyści i to była jedna z rzeczy, których mu momentami zazdrościłam.
- Więc co tam, Mikey? - zapytałam, gdy zajęłam miejsce pasażera w jego samochodzie. Oczywiście był to jakiś najnowszy model i zapewne kosztował jakby całe moje życie.
- Dostałem pracę - powiedział i wyjechał z parkingu.
- Przecież ty masz pracę - przewróciłam oczami, bo to co powiedział było idiotyczne.
- Taką jaką chciałem od zawsze, nie biurko w firmie ojca. Będę wykładał literaturę brytyjską.
- Co? Mówisz serio? - Michael pokiwał głową. - Gratulacje. Tylko nie mów, że będziesz profesorem na Brooklyn College.
- Dokładnie tam.
- Nie.
- Tak. Widzisz, Angela? Teraz już na pewno zaliczysz semestr - Mike rzucił mi kpiące spojrzenie, po czym znów skupił się na drodze.
- Ale wciąż masz udziały w firmie?
- Lubię spać na kasie, więc tak.
Chciałam odpowiedzieć mu jakimś sarkastycznym komentarzem, ale przerwał mi dzwonek mojego telefonu. To na pewno moja mama. Wyjęłam z kieszeni iPhona i przewróciłam oczami, ponieważ miałam rację. Przesunęłam palcem po ekranie i przyłożyłam telefon do ucha.
- Halo?
- Cześć. Doleciałaś już?
- Tak. Właśnie jedziemy z Mikiem do mojego akademika.
- To dobrze. Pozdrów go. Wszystko dobrze?
- Tak, skąd to pytanie mamo?
- Po prostu, nie wiem. Jesteś pewna, że podjęłaś dobrą decyzję?
- Tęsknisz już za mną, mamo? - zaśmiałam się.
- Cóż, twój pokój cały dzień jest czysty, więc widzę twoją nieobecność.
- Mamo, wszystko dobrze. Chciałam życia w Nowym Jorku, więc będę je miała.
- Jak ty sobie poradzisz tam sama - mama westchnęła, a ja już wiedziałam, że powinnam zakończyć rozmowę.
- Mamo, jestem dorosła.
- Jesteś moim dzieckiem, martwię się.
- Nie martwisz się. Po prostu nie będziesz miała nade mną kontroli i mi nie ufasz.
- Pamiętaj, że jak będzie źle możesz w każdej chwili wrócić do domu - nie wrócę tam, powiedziałam w myślach.
- Tak, wiem. Muszę kończyć. Kocham cię.
- Ja ciebie też, córeczko.
Rozłączyłam się i położyłam telefon pod swoim udem. Oparłam się wygodniej na fotelu i zamknęłam oczy. Byłam zmęczona lotem i chciałam być już w domu Mike.
Słyszałam, jak Michael coś mówił, ale zanim zdążyłam to przyswoić informacja już opuszczała mój mózg.
- Angie - powiedział nagle wprawiając mnie w złość. Nienawidziłam, kiedy ktoś tak do mnie mówił.
- Co chcesz Michael? - zapytałam rzucając kuzynowi zirytowane spojrzenie.
- Jednak słuchasz. Pytałem czy jesteś głodna?
Po tym jak wypowiedział te słowa na głos mój żołądek zacisnął się, ponieważ od jakichś dziesięciu godzin nic nie jadłam. Przez chwilę rozważałam nad szczupłą sylwetką, której pragnę a przepysznym hamburgerem z restauracji, w której zawsze jedliśmy. W odrobiną żalu wybrałam to pierwsze, przez co pokręciłam przecząco głową, tak aby Mike wiedział, że nie mam ochoty jeść. Spojrzał na mnie dziwnie, ponieważ ja nigdy nie odmawiałam naszego ulubionego jedzenia, jednak nie skomentował tego w żaden sposób. Chyba zauważył, że jestem zmęczona, dlatego nie odzywał się do końca drogi. Byłam zaskoczona, gdy dwadzieścia minut później zatrzymaliśmy się pod jego ogromną nowoczesną willą.
- Nie zawozisz mnie do akademika? - zapytałam, kiedy wysiedliśmy z samochodu.
- Musimy coś stąd zabrać - powiedział i ruszył prosto do garażu.
Pomieszczenie było wielkie i mieściło kilka pojazdów. Rozpoznałam w nich terenowego Jeepa i sportowe audi. W sumie były cztery samochody, a moją uwagę przykuła czarna mazda. Był to świetny crossover i lubiłam takie samochody. Zafascynowana podeszłam do niego bliżej i przyjechałam dłonią po masce. Zdecydowanie bym się nim przejechała.
- Wszystkiego najlepszego!
Mike przytulił mnie od tyłu, a w moją dłoń włożył kluczyk z pilotem. Odwróciłam się do blondyna i spojrzałam na niego, jakby urosły mu dwie głowy.
- Urodziny miałam wczoraj, Mike - przypomniałam, a następnie dodałam. - Złożyłeś mi zresztą życzenia.
- Jesteś idiotką, przysięgam.
- Co? Nie jestem.
- Widzisz ten samochód? - wskazał palcem na mazdę. - To twój prezent urodzinowy.
Zamrugałam, a później kiedy dotarło do mnie co powiedział mój kuzyn zapiszczałam z podekscytowania i zarzuciłam mu ramiona na szyję.
- Dziękuję! Jesteś najlepszym kuzynem na świecie!
- Wiem, mała wiem.
- Mogę nim pojechać do akademika? - zapytałam szczęśliwa, że dostałam samochód o jakim marzyłam.
- Jasne. Wrzucę twoją walizkę do bagażnika. Jechać z tobą?
- Nie trzeba, chcę pojechać jeszcze w jedno miejsce.
- W porządku. Wszystkie twoje rzeczy są już na miejscu.
- Dziękuję. Zadzwonię jak będę w pokoju. Do zobaczenia!
Pożegnałam się z kuzynem i wsiadłam do swojego samochodu. Skórzana tapicerka pachniała nowością i w momencie, kiedy przekręciłam kluczyki w stacyjne, pojazd wydał cichy pomruk. Powoli wycofałam samochód z garażu machając jednocześnie do Mike'a i wyjechałam na jezdnię. Docisnęłam pedał gazu i pojechałam prosto do mojego miejsca.

***

Okej, orientacja w terenie nigdy nie była moją dobrą stroną, ale przecież byłam tu już kilka razy i nigdy nie miałam problemu z trafieniem. Godzinę po tym, jak wyjechałam spod domu swojego kuzyna zajechałam pod stary budynek w Queens. Wysiadłam z samochodu i spojrzałam w górę. Tak, to było tutaj. Pilotem zamknęłam auto i przeszłam na bok wieżowca, gdzie znalazłam metalowe schodki przeciwpożarowe. Na dworze zrobiło się już ciemno, ulice były opustoszałe, a chłodny wrześniowy wiatr przyprawiał mnie o dreszcze. Szybko pokonałam schody i znalazłam się na dachu piętnastopiętrowego budynku. Była to dawna siedziba jakiejś firmy, ale po tym jak upadła, to miejsce jest zupełnie puste. Podeszłam do krawędzi dachu i spojrzałam w dół. Gdybym teraz skoczyła, zabiłabym się... Usiadłam na murku i spuściłam swoje nogi w dół. Wyjęłam z kieszeni jeansowej kurtki paczkę papierosów i zapaliłam jednego. Zaciągnęłam się fajką i wzięłam swój telefon. Przez chwilę przeglądałam kontakty, a kiedy znalazłam ten, którego szukałam kliknęłam odpowiedni przyciski i przyłożyłam urządzenie do ucha. Po kilku sygnałach usłyszałam znajomy głos.
- Halo?
- Hej, Seattle! Co tam?
- Um, wszystko okej, a u ciebie? Jak Nowy Jork? - zapytała Ashley i wyczułam w jej głosie pewną rezerwę. Okej?
- Jest super, chociaż nawet się nigdzie nie ruszyłam - zaśmiałam się i zaciągnęłam papierosem podziwiając widok przede mną.
Widziałam oświetlone miasto nocą i to było najlepsze miejsce. W dole jeździły setki samochodów, wszystko tętniło życiem, a z dachu wieżowca mogłam obserwować świat, którego stawałam się częścią. Nowy Jork jest jeszcze większe niż Seattle, ale nie przeszkadza mi ten wszechobecny zgiełk. Wręcz przeciwnie, uwielbiam być w zatłoczonym miejscu, pełnym ludzi mając świadomość, że nikt nie zwraca na mnie uwagi. To jest mój świat.
- To świetnie. Jestem pewna, że będziesz się tam dobrze bawiła.
- Ashley, to że studiuję na drugim końcu kraju nie oznacza, że to koniec naszej przyjaźni, wiesz o tym, prawda? - zapytałam trochę zaniepokojona oziębłym tonem mojej przyjaciółki.
- Tak. Słuchaj, muszę już kończyć. Wracam z wieczornych zajęć i zaraz będę w domu. Odezwę się jutro, okej?
- Twoje zajęcia zaczynają się w przyszłym tygodniu - zauważyłam wiedząc, że kłamie.
- No tak. To po prostu były takie spotkania w związku z tygodniem powitalnym - powiedziała odrobinę się jąkając, a ja byłam pewna, że Ashley nie chce teraz ze mną rozmawiać.
- Taaa, cokolwiek. Cześć.
Nie czekając aż moja przyjaciółka mi odpowie zakończyłam połączenie i włożyłam telefon do kieszeni i zapaliłam kolejnego papierosa.
Spojrzałam w niebo i przez chwilę obserwowałam gwiazdy. Lubiłam na nie patrzeć, ponieważ miały w sobie coś magicznego i chyba od zawsze chciałam zobaczyć tę spadającą, która spełniłaby moje marzenia. Czasami robiłam też tylko po to żeby zdać sobie sprawę, jak bardzo są daleko ode mnie i tym samym próbowałam wyobrazić, że moje problemy nie są przy mnie tylko właśnie tam wysoko.
Skoro pomyślałam o problemach, powinnam zauważyć, że jeden właśnie stworzyłam. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie wystawiam na wielką próbę moją przyjaźń z Ashley, ale przecież miałam prawo wyjechać, by zacząć nowe życie. Właściwie, gdybym miała wybrać jeszcze raz i opuścić Seattle bez niej zrobiłabym tak samo. Od kilku lat nienawidziłam tego miasta, mimo że kiedyś tak bardzo je kochałam. Nie wyobrażam sobie powrócić tam, na dłużej niż dwa tygodnie. Te wszystkie fałszywe twarze, które otaczały mnie od czasów szkoły średniej przyprawiały mnie o mdłości i cieszę się, że nikt z osób, których nie lubiłam nie wybrał się do Nowego Jorku. Oczywiście i tak zawsze ignorowałam ich wszystkich i trzymałam się z dala, ale moje wrogie nastawienie do świata pogorszyło się jeszcze bardziej, kiedy rok temu zerwał ze mną chłopak, zostawiając mnie dla największej suki w szkole. Śmiało mogłam powiedzieć, że złamał mi tym samym serce, ponieważ chyba jeszcze nikogo nie darzyłam tak silnym uczuciem, jak jego i to chyba sprawiło, że jestem jaka jestem.
Dlatego postanowiłam przenieść się na drugi koniec kraju, gdzie jedyną znaną mi osobą był mój kuzyn. Nowy Jork to będzie moje miejsce. To właśnie tu rozpoczynam moje życie, które tym razem będzie dokładnie takie, jakie chcę.
Nagły podmuch wiatru sprawił, że zadrżałam, dlatego podniosłam się i otulając się ciaśniej kurtką postanowiłam zejść z dachu i pojechać do akademika. Napisałam do Mike'a żeby podał mi, jak mam dojechać i po wejściu do samochodu odpaliłam silnik i ruszyłam w stronę Brooklynu.

Pół godziny później zaparkowałam przed akademikiem, w którym miałam mieszkać przez najbliższe cztery lata. Po wyjęciu z bagażnika walizki zamknęłam samochód i skierowałam się w stronę wejścia. Pokonałam kilka schodków i znalazłam się w środku. Wnętrze było dość duże, na prawo był korytarz, który jak wskazywał napis prowadził na stołówkę, a po lewej stronie były schody i winda. Dokładnie naprzeciwko drzwi wejściowych była recepcja, gdzie za dużym biurkiem siedziała starsza kobieta witająca nowych studentów. Podeszłam bliżej chcąc odebrać klucz od pokoju.
- Dobry wieczór - powiedziałam uprzejmie, czym zwróciłam na siebie uwagę kobiety. Z plakietki na jej koszulce odczytałam, że ma na imię Roxy.
- Dobry wieczór. W czym mogę ci pomóc?
Po tym jak podałam Roxy swoje nazwisko i podpisałam kilka dokumentów potrzebnych do ostatecznego zameldowania mnie, kobieta przeszła do innego pomieszczenia przynieść mój klucz. Właściwie decyzję o mieszkaniu w akademiku podjęłam tydzień temu, ponieważ zdecydowałam, że nie chcę zostać z Mikiem w jego willi. Mój kuzyn załatwił wszystkie sprawy związane z pokojem, ale teraz musiałam podpisać dokumenty osobiście.
- Hej - usłyszałam za sobą głos, który sprawił, że odwróciłam się do tyłu. Przede mną stała brunetka o intensywnie brązowych oczach. Była mojego wzrostu, a jej przyjazny uśmiech sprawił, że natychmiast go odwzajemniłam.
- Cześć - odpowiedziałam. Dziewczyna podeszła bliżej i rozejrzała się wkoło.
- Gdzie jest Roxy?
- Poszła po mój klucz.
- Och, okej. Jestem Jade - powiedziała i wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Angela.
- Jesteś nowa? - zapytała, a po tym jak spojrzała w dół na moją walizkę, zaśmiała się. - No tak, oczywiście. Właściwie tylko pierwszaki przyjeżdżają tu przed rozpoczęciem właściwych zajęć.
- Też jesteś na pierwszym roku?
- Dokładnie. Przyjechałam dwa dni temu. Skąd jesteś?
- Seatlle, a ty?
- Detroit.
W tym momencie pojawiła się Roxy z moim kluczem i przerwała naszą rozmowę.
- Witamy na Brooklyn College! - powiedziała podając mi klucz i uśmiechnęła się przyjaźnie.
Chciałam już odejść do swojego pokoju, ale Jade zatrzymała mnie gestem dłoni.
- Poczekaj, pójdziemy razem - zaproponowałam, a następnie zwróciła się do Roxy. - Jutro moja mama prześle resztę dokumentów, więc wszystko powinno być okej.
- Och Jade, nie trzeba. Nora popełniła błąd, ale poprawiłam to.
- Naprawdę? Dzięki Roxy.
- Dobranoc dziewczynki! - kobieta pożegnała się z nami i zajęła się wpisywaniem czegoś w komputer.
Wspólnie z Jade przeszłyśmy do windy. Wcisnęłam guzik i zaczekałyśmy aż znajdzie się na naszym piętrze.
- Jaki masz pokój? - zapytała Jade, kiedy wciąż czekałyśmy.
- Sto dwadzieścia osiem. A ty?
- To na trzecim piętrze. Dziewięćdziesiąt sześć, dokładnie pod tobą - Jade uśmiechnęła się do mnie i przez chwilę zastanawiała się co powiedzieć. - Moja współlokatorka jeszcze nie przyjechała, więc może masz ochotę jutro wyjść? Na kampusie trwa tydzień powitalny, mogłybyśmy pójść.
- Jasne. O której chcesz iść? - odpowiedziałam natychmiast. Ucieszyłam się, że tak szybko poznałam kogoś i nie będę musiała zwiedzać kampusu sama.
Nagle winda się zatrzymała, więc obie wsiadłyśmy i wcisnęłyśmy guziki z naszymi piętrami.
- Jedenasta? Podaj mi swój numer, będzie łatwiej.
Po tym jak wymieniłyśmy się numerami i ustaliłyśmy, że spotkamy się przy wyjściu Jade wysiadła na swoim piętrze, a ja pojechałam wyżej. Opuściłam windę ciągnąc za sobą walizkę szłam korytarzem szukając na drzwiach numeru z moim pokojem.
Nawet nie zauważyłam, że ktoś przede mną szedł dopóki nie zderzyłam się z umięśnioną klatką piersiową. Podniosłam głowę do góry żeby zobaczyć wysokiego chłopaka stojącego przede mną. Miał brązowe kręcone włosy, które sięgały mu do ramion. Nie mogłam zobaczyć jego oczu, ponieważ miał nałożone okulary przeciwsłoneczne, ale po sposobie w jaki zagryzał wargę mogłam wiedzieć, że jest wkurzony. Szybko się ocknęłam, ponieważ to ja na niego wpadłam, więc musiałam się odezwać.
- Przepraszam - powiedziałam patrząc przed siebie, czyli patrząc na jego umięśnione ramiona pokryte wieloma tatuażami.
- Patrz jak chodzisz - powiedział ochrypłym głosem, od którego przeszły mnie ciarki.
- Naprawdę przepraszam, nie widziałam cię.
- Po prostu nie wchodź mi w drogę - powiedział groźnie. Dupek.
- Gdybyś nie chodził w tych okularach po korytarzu sam mógłbyś mnie wyminąć - odpyskowałam w momencie, w którym chłopak mnie wyminął i skierował się w stronę windy.
Obserwowałam przez chwilę, jak idzie i musiałam przyznać, że spodobał mi się. Długie włosy, pewne wiśniowe usta, tatuaże i wzrost. Przyjrzałam się jego długim nogom w czarnych obcisłych spodniach. Był cholernie przystojny. W momencie, w którym wsiadał do windy spojrzał w moją stronę. Jego usta były zaciśnięte w cienką linię, ale szybko to zmienił i przejechał językiem po dolnej wardze.
Po tym jak się odwróciłam i ruszyłam na dalsze poszukiwania mojego pokoju, przewróciłam oczami i starałam się wyrzucić tego bruneta z pamięci. Wiedziałam, że nawet jeśli ten chłopak był w moim typie, powinnam go unikać, bo nie wyszłoby nic z tego dobrego.

Mój pokój był na końcu korytarza. Zatrzymałam się przed drzwiami z numerem sto dwadzieścia osiem i przez chwilę zastanawiałam się czy po prostu wejść. Roxy z recepcji powiedziała mi, że moja współlokatorka przyjechała już tydzień temu, więc z grzeczności postanowiłam zapukać. Przestąpiłam z nogi na nogę, a chwilę później drzwi się otworzyły. W wejściu stała szczupła dziewczyna o rudych włosach. Jej aż nazbyt podekscytowany uśmiech wprawiał mnie w zakłopotanie, dlatego odchrząknęłam chcąc przypomnieć jej, że jakby chciałabym wejść do pokoju.
- Cześć. Jestem twoją współlokatorką - powiedziałam i wyminęłam ją w drzwiach.
- Cześć Angie! - odpowiedziała piskliwym głosem i zamknęła za mną drzwi. Skrzywiłam się, ponieważ ten dźwięk drażnił moje uszy i będę musiała się przyzwyczaić do znoszenia go przez najbliższy czas.
- Angie? - zapytałam, po tym jak postawiłam walizkę koło wolnego łóżka. Byłam zdziwiona i zdezorientowana jednocześnie, że dziewczyna tak mnie nazwała.
- Roxy powiedziała mi, że tak masz na imię. Jestem Elizabeth.
- Hej Elizabeth - powiedziałam obojętnie, kiedy ruda pozostawała przesadnie podekscytowana. To będzie najlepsza współlokatorka na świecie (wyczuj sarkazm).
- Tak się cieszę, że będziemy razem w pokoju!
Nawet mnie nie znasz, ok.
- Która strona jest moja? - zapytałam ignorując jej wypowiedź.
Pokój był podzielony na dwie części. Po stronie z oknem i balkonem stało łóżko, szafka nocna, biurko i szafa. Sądząc po intensywnie różowych poduszkach na materacu ta strona musiała być zajęta przez Elizabeth. Moja część wyglądała tak samo tylko zamiast biurka miałam stolik, co było dla mnie nawet wygodniejsze, ponieważ nienawidziłam pracować przy biurku. Ściany były pomalowane na jasnoróżowo z gdzieniegdzie szarymi mazaniami. Mogłam powiedzieć, że pokój był przytulny, jednak poczuję się tu lepiej, jak tylko się właściwie rozpakuję.
- Twoja strona jest od drzwi - czyli tak, jak myślałam.
Podeszłam do łóżka i usiadłam na nim. Zsunęłam ze stóp swoje slippersy i rzuciłam się plecami na materac. Przymknęłam powieki i właściwie mogłabym tak usnąć, gdyby nie irytujący głos mojej współlokatorki.
- Więc Angie, jeśli czegoś potrzebujesz, daj znać.
- Jasne. I nie mów na mnie Angie, okej?
Po tym wstałam i podeszłam do walizki wyjąć swoją kosmetyczkę. Pomiędzy moją szafą a Elizabeth były białe drzwi prowadzące do łazienki, dlatego przeszłam do pomieszczenia. Wzięłam szybki prysznic nie mając siły na dłuższe stanie pod gorącym strumieniem wody i już po pięciu minutach leżałam w swoim łóżku przebrana w piżamę z myszką miki. Elizabeth również się położyła, a w pokoju świeciła się tylko moja lampka nocna. Wzięłam z szafki telefon i po odblokowaniu go sprawdziłam godzinę. Było kilka minut po jedenastej, jednak moje zmęczenie dawało o sobie znać, dlatego po napisaniu Mikowi, że jestem w akademiku odłożyłam iPhona i ułożyłam się wygodniej chcąc jak najszybciej zasnąć.
- Angie? - usłyszałam Elizabeth i stłumiłam w sobie pisk. Nienawidziłam tego przezwiska, a ta dziewczyna nie rozumiała tego wcale.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz, a wyrzucę cię przez okno - zagroziłam.
- Przepraszam. Jesteś na pierwszym roku?
- Tak, a ty?
- Też. Mam nadzieję, że będziemy najlepszymi współlokatorkami - po moim trupie.
- Dobranoc - odpowiedziałam tylko i przewróciłam się na plecy. Zgasiłam lampkę i wpatrzyłam się w ciemny sufit.
- Dobranoc, Angie.
Przewróciłam oczami, ponieważ nie miałam siły dłużej jej poprawiać, co i tak nie przyniosłoby efektu. Zanim zasnęłam byłam pewna trzech rzeczy. Pierwsza, moja przyjaźń z Ashley legnie w gruzach. Druga, chłopak z korytarza nie jest uroczym chłopakiem, więc lepiej będzie trzymać się od niego z daleka. Trzecia, na pewno nie zaprzyjaźnię się z moją współlokatorką. Westchnęłam i zamknęłam oczy czekając na nadejście snu. Pod powiekami widziałam obraz mojego cudownego życia w Nowym Jorku i miałam nadzieję, że właśnie tak będzie. Musi być.

________________

Każdy komentarz zachęca mnie do dalszego pisania (:
#wdbhgHSff

5 komentarzy: